Byłam na Bulionie i innych namiętnościach. Przyciągnął mnie plakat igrający sensami: bulion namiętności i bulion i inne namiętności. Zapowiadał kino, którym zawładnęło smakoszostwo i zmysłowość, a może i miłość…
Bulion i inne namiętności |
Marketingowcy próbując zaetykietować ten film piszą: romans w kostiumie, romans kulinarny, melodramat, poetyckie kino kulinarne, poetyckie slow cinema, prequel powieści Marcela Rouffa,
Autorytety, autorytety, autorytety
Idąc na Bulion namiętności zastanawiałam się czy to będzie to nowe czy stare kino. Za tym, że jednak stare, przemawiał... bulion w tytule. Bo prawdziwy bulion, ten niegdysiejszy ekstrakt szczęścia kulinarnego i pozakulinarnego (ach, ten burgundzki bulion na ból), nie cieszy się w dzisiejszych wege czasach popularnością. Kto dziś otwarcie pragnie alabrysu!*
Za tym, że może być to stare kino przemawiały też: osnowa literacka filmu (powieść La vie et la passion de Dodin-Bouffant, Gourmet, czyli Życie i pasja Dodin-Bouffant Gourmeta, tłumaczona również jako Namiętny smakosz) i bezpośrednie i pośrednie odwołania do autora powieści Marcela Rouffa (skądinąd wynalazcy przewodnika kulinarnego) i Jean-Anthelma Brillat-Savarina, autora książki znanej u nas pod tytułem Fizjologia smaku albo medytacje o gastronomii doskonałej. Skądinąd był Savarin pionierem eseju kulinarnego. Chyba bez ryzyka większego błędu można powiedzieć, że z niego wyrosła lwia część europejskiego pisarstwa kulinarnego i europejska świadomość kulinarna .
Ukłony w kierunku Brillata-Savarina nie raz czyniła Lucyna Ćwierczakiewiczowa i kolejni wydawcy jej 365 obiadów. Mam przed sobą 21 wydanie jej książki z 1911 roku, a we wstępie odwołanie do słynnego filozofa smaku.
Ukłony w kierunku Brillata-Savarina nie raz czyniła Lucyna Ćwierczakiewiczowa |
Reżyserska translacja
„Odkrycie jakiej nowej potrawy daje więcej szczęścia ludzkości, aniżeli odkrycie nowej planety” – to zdanie przywołane zostaje też w filmie. Jest więc w tym filmie Marcel Rouff, jest Brillat-Savarin, ale przede wszystkim jest reżyser – przepuszczający dziewiętnastowieczne i dwudziestowieczne opowieści o jedzeniu i stole przez filtr własnej wrażliwości. Jego obrazy robią wrażenie wyjętych z rustykalnych martwych natur i scen rodzajowych. Są piękne ale nieprzefajnowane. Mówiąc inaczej: jest w nich piękno bez cienia dekadentyzmu. Trudno powiedzieć, czy klasyczne czy staroświeckie. To chyba zależy od smaku…
Wszystko tu odgrywa przypisane role: kolor i kształt kuchennych rzeczy i produktów, ich faktura i oświetlenie, ich kompozycja, a wreszcie ich życie – w garnku, na patelni, w blasze, na talerzach. Czasami to życie na żarze pachnie sensacją, jak na przykład omlet norweski (omlet niespodzianka), który Amerykanie nazywają podobno „pieczoną Alaską”. Po przyjściu do domu musiałam się upewnić, czy ten omlet to coś więcej niż reżyserska fantazja.
Omlet norweski |
Jest więc w tych obrazach rzeczy kuchni i stołu wszystko, brakuje tylko … zapachu. Choć synestezja robi swoje.
Elegancja kuchni w stanie wrzenia
Są też ludzie, jakby wyjęci z przeszłości: On, Ona, oni. On-smakosz, Ona-kucharka, oni – dziewczyny „tańczące” w kuchni i jego przyjaciele-smakosze. Wszyscy jakby „wyjęci z nieprzyjemności kuchni”: niepokoju, pośpiechu, kulinarnych ryzyk – technologicznych, smakowych, kulturowych, medycznych, zmęczenia, ukropu. W kuchni Dodina-Bouffanta jest boski spokój, porozumienie ponad słowami, które wyraźnie ustępują tu obrazom i ich sugestiom. Jest wzajemny szacunek pomiędzy ludźmi i szacunek do produktów kulinarnych. Jest elegancja, elegancja kuchni w stanie wrzenia(he, he).
To chyba w tym momencie złapałam się na na myśli, że ten film to więcej niż film o kuchni i jej przyjemnościach, że to film o ludziach złączonych pasją, wzajemnym szacunkiem do siebie, pozostających w szczególnych relacjach z ziemią i niebem nad nią, z tutejszymi ogrodami i sadami, zwierzętami tu urodzonymi i przelotnymi. Że to wielka apologia swojskości /lokalności. Zaczęło mi się układać myślenie o kuchni i stole jako celebracji życia (nawet w cieniu śmiertelnej choroby), celebracji wspólnoty, komunikacji ponad słowami, najbardziej pierwotnej i najbardziej wysublimowanej. W tej kuchni nie ma obowiązku, popisu, budowania prestiżu, znaczenia kulinarnych aspiracji, manifestacji „ja”, „moje”, „najmojsze”. Nie ma miejsca na pielęgnowanie obżarstwa, na zajadanie nudy czy smutku, na marzenia o fortunie. Jest pasja: wyobraźnia, ciekawość, pokora, uprawianie przyjemności jedzenia z garstką podobnych ludzi.
Jest też w tym filmie miłość, subtelna, dyskretna, bez zbędnych słów, bez bagażu obowiązków. Ta miłość chyba najbardziej łączy świat przedstawiony filmu z dzisiejszością. Przynajmniej tak mi się wydaje.
* alabrys (z fr. à la braise: na żarze) – bulion świeży
Blogowanie to gra zespołowa.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentujcie, dopisujcie, nadpisujcie :)