Przejdź do głównej zawartości

Smażone zielone pomidory, czyli niech żyją opowieści


Już nie mogę się doczekać sierpnia. Powód jest niejeden. Wśród innych i ten , że chcę spróbować jak smakują smażone zielone pomidory. Mam podejrzenie, że obrzydliwie. Do dziś pamiętam okropny smak zawekowanych zielonych pomidorów (Ach, te słoiki Wecka, kto ich używał wie o czym mowa.). Smak gorzki do  kwadratu, a nawet do trzeciej potęgi,  jeśli dodać  psiankowaty (!) zapach  i żółtawy kolor tych zielonych pomidorów. Ale może usmażone smakują, pachną i wyglądają zupełnie  inaczej?

Pewne jest to, że „smażone zielone pomidory” to fraza,  która nie pozwala o sobie łatwo zapomnieć.   Nie pozwala, bo nadzwyczajnie mobilizuje wyobraźnię.  Ostrzy ją przez  równoczesne odwołanie do zmysłów koloru, zapachu, smaku i  temperuje przez...pewną wyjątkowość albo przewrotność. Bo przecież o  czerwonych pomidorach pisały tysiące, a może nawet setki tysięcy…..   A o zielonych i w dodatku smażonych, chyba tylko (?) Fannie Flagg, autorka  bestselleru literacko-filmowego  lat 90- tych pod takim właśnie tytułem – Smażone zielone pomidory (Fried Green Tomatoes at the Whistle Stop Cafe, 1987). Niech was nie zmyli , że jeśli wpiszecie w wyszukiwarkę  Google  tę tytułową frazę, wyświetli się Wam  pond 340 000 wyników,  bo większość z nich odsyła do wpisów-reakcji na  książkę Flagg. Nawet  we wpisach kulinarnych widnieją  odesłania do jej  książki.

Smażone zielone pomidory a sprawa kobieca

I można o przebojowej książce Flagg, która stała się podstawą nie mniej przebojowego scenariusza filmowego, mówić że jest  hymnem na cześć: kobiecej przyjaźni, solidarności, przebojowości, walki ze stereotypami i uprzedzeniami,  o własne miejsce w lokalnej społeczności,  o biografię pisaną we własnym stylu.  Ale można też dopatrzyć się w niej  „kobiecych kodów komunikacji”* – stylu i wartości, które kobiety po prostu w sobie noszą, jak: potrzeba bycia  w sieci powiązań, w świecie symetrii, zrozumienia, wsparcia, kompromisu.  I oby pozostały sobą i jak najdłużej nosiły!

I pomyśleć, że Flagg już  w latach 80. myśląc o potrzebach kobiet, doszła do tego do czego  od paru lat dojrzewają wielkie marki,  do myśli, że kobietom nie potrzeba nic innego jak samoakceptacji swej wersji kobiecości –  swojego  wyglądu i swojego wieku, A także, że potrzeba im  motywacji  i  inspiracji do  realizacji marzeń, nawet gdyby miały walczyć z …najbliższymi,  jak Evelyn Couch.

 Najwyraźniej główne bohaterki  Smażonych zielonych pomidorów (i Ninny Threadgoode, i  właśnie  Evelyn Couch) nie  są „zrobione z cukru, wonności i innych śliczności” i najwyraźniej bez cienia wahania uznałyby za swoje hasła:  „Piękno to stan nielimitowany”, „Jesteś piękniejsza niż myślisz”, „Idealny tyłek to ten, na którym siedzisz”, itd….

Smażone zielone pomidory i storytelling

Przyznam się jednak, że dziś – po kolejnym seansie ze Smażonymi zielonymi pomidorami – odkryła mi się jeszcze  jedna strona opowieści Flagg, objawiło  mi się to, że tak naprawdę jest to opowieść  o mocy opowieści w świecie kobiet.

Bardzo wyraźnie zobaczyłam, że  Flagg opowiada o tym, że  kobiety potrzebują opowieści – najlepiej tych z  realistycznymi sytuacjami i  ludźmi,  choć  także z fikcjami  tych ludzi –   z baśniami i bajkami oraz innymi narracjami, które pozwoliły  tym ludziom „ogarniać” chaos, niemoc, wyzwalać kreatywność, krzesać optymizm.  Opowieści – zdaje się mówić Flagg – urzekają, przywiązują , ukonkretniają,  przekonują i  motywują. Dają wsparcie, czyli  to, czego  kobiety lubią najbardziej.  Właśnie opowieści – zdaje się mówić – a nie  poradniki. Bo poradniki się wymądrzają, a opowieści odkrywają.
 
Jest w Smażonych zielonych pomidorach  parę opowieści do przejęcia,  bo jest to powieść-walizka, pełna mniejszych opowieści. A do moich ulubionych należą o ostrydze z zarodkiem perły, o  szopie praczu całe życie „piorącym ciastka” i  o późnej jesieni, której nie sposób uniknąć. O jesieni, która może się trafić nawet wczesną wiosną.

* Jasne, że nie  wymyśliłam tych kobiecych kodów komunikacji.  Doświadczalnie sprawdziła je  i opisała przed laty między innymi Deborah Tannen,   amerykańska  socjolingwistka – autorka paru książkowych przebojów w tym tego najważniejszego – Ty nic nie rozumiesz! Kobieta i mężczyzna w rozmowie  ( You just dont`understand, 1990).

Teraz czas na Ciebie.
Blogowanie to gra zespołowa. 
* Zostaw komentarz. Dla Ciebie to chwila, dla mnie ważna wskazówka.
** Jeśli Ci się podobało, prześlij ten wpis dalej. Sprawisz, że moja praca przyda się kolejnym osobom.
***Polub  Content i Marketing  na Facebooku.




Komentarze

Najpopularniejsze

Chwytliwe hasła

A jednak rymy w komunikacji wszelkiej maści są nieśmiertelne . Wczoraj wieczorową porą weszłam na Facebooka, a tu balet …rymów: „Pani Beato! Niestety, ten rząd obalą kobiety! Albo: „już to media podchwyciły, jakby całe życie z anarchią na piersiach łaziły”. Albo: „głośno wszędzie, czarno wszędzie, co to będzie, co to będzie!” Nawet niektóre hasztagi wyświetlające się na mojej facebookowej ściance ubrały się w rymy: #latowKato, #macchiatowkato. #nakawcewwawce. Może byłabym przeoczyła ten e-taniec rymów, gdyby nie to, że od pewnego czasu jestem wyczulona na rymowanie. Zwłaszcza w sloganach promocyjnych i reklamowych. I wbrew temu, co się sądzi „na mieście” rymy wcale nie wyszły z copywriterskiej mody. Mimo, że niektórych drażnią w sposób absolutny. Rymy robią niezłą robotę Rymy od zawsze bawiły, odróżniały, wyróżniały, wbijały w pamięć nazwy firm (i ich adresy), nazwy marek, produktów . O czym pisałam między innymi tutaj i tutaj . Rymy służyły także wyśmienicie czarnemu PR-owi,

Czekolada: kultowe hasła reklamowe

Jean  A. Brillat-Savarin o czekoladzie Czekoladę uwielbiał na pewno Król August III. Podobno codziennie wstawał o 3 nad ranem, wypijał filiżankę nieprzyzwoicie intensywnej czekolady i siadał za biurkiem. Sam z siebie, a raczej ze swojej królewskiej mądrości, nieprzyjemności królewskich obowiązków otwierał  czekoladową przyjemnością. A Brillat-Savarin, autor słynnej Fizjologii smaku (1825),  pisał:” […] gdy myślenie przychodzi mi z trudem i przygniata jakaś niewiadoma siła, do wielkiej filiżanki czekolady dodaję ziarnko ambry wielkości bobu, utłuczone z cukrem i zawsze pomaga mi to doskonale. Dzięki temu środkowi wzmacniającemu życie staje się łatwiejsze, myśl lżejsza i nie grozi mi bezsenność, nieunikniona po filiżance kawy na wodzie, którą wypijałbym w tej samej intencji” . I pewnie niekłamany był  ten jeden z jego 9 żali nad biednymi przodkami, którym nie dane było próbować smaków Anno Domini 1825: „ Bogacze Rzymu, którzy wyciskaliście pieniądze zewsząd, gdzie stanęła

Dobre rymy, na dobry humor i dobry apetyt

Jesień. Szaro. Buro. Tu i ówdzie leje. A za mną chodzą rymowane wiersze związane z małą i wielką kuchnią: na dobry dzień, na dobry apetyt, na dobry PR, na dobry marketing. Wiem, wiem, że niektórzy organicznie nie znoszą rymów. Ale skoro uprawia się je od lat, w promocji i marketingu również, to musi w nich być siła . Tyle  rymujących ludzi – a w tym duch zbiorowy (ach, te przysłowia!*), poeci i pisarze, tekściarze albo rymarze (twórców tekstów piosenek mam na myśli), kwalifikowani i samozwańczy copywriterzy – nie może się przecież mylić… Gastrorymy , małe i duże, są rozsiane gęsto w dorosłej i dziecięcej literaturze pięknej, popularnej, kulinarnej (to oczywista oczywistość), w starych i nowych anonsach prasowych, w namingu: nazwach potraw, a nawet restauracji. Przykłady? Proszę bardzo – dla miłośników obcych nazw – Good Honest Food (Dobre, uczciwe, jedzenie) albo  Poco Loco ( Zwariowany/Zbzikowany/Szalony Kawałek albo takie samo Coś Niecoś ). A dla miłośników polszczyzny-swojszc