Czy musical może czegoś nauczyć copywritera? Oczywiście, że tak! Wielu rzeczy, ale przede wszystkim opowiadania historii, czasami takich z „przyjemnym zgrzytem”, czymś co jest wbrew wszelkim oczekiwaniom, a mimo to satysfakcjonuje.
Pewien musical pokazał mi, że całkiem przyjemny może być zgrzyt – wytworzony z rozmysłem, zamysłem i puentą, a nawet kilkoma puntami. A myślę tutaj o musicalu Szaleństwa. Rewia.(1971) Stephena Sondheima na podstawie scenariusza Jamesa Goldmana. Aktualnie triumfuje on w National Theatre Live. Na marginesie mówiąc, ten musical ma absolutnie fatalny polski marketing.
Musical, o którym mowa, dzieje się w budynku teatralnym, w którym przed laty dawano przedstawienia rewii. Generalnie, dzieje się wśród starych aktorek zwołanych tu przez ich dawnego reżysera, na dzień przed zburzeniem budynku. Ot, taki reżyserski kaprys na wspólne przeżycie ostatniego wieczoru w starym składzie, w starym miejscu. Taka wigilia ostatecznego finału. Wszak w rewii zawsze celebrowano nie tylko numery, ale i finały!
Po prostu balans
Musical, o którym mowa zadziwia precyzją balansowania na granicy dwóch światów – współczesnego (1971) i historycznego (1941). Główne postacie są tutaj dublowane, rozczłonkowane na dwa wydania – historyczne (młode, optymistyczne albo naiwne, pełne wigoru, polotu, obietnic i … miłosnych komplikacji) i aktualne ( stare, nostalgiczne albo pesymistyczne, w cieniu wyzwań z cyklu „nie jest jeszcze za późno” i powrotów do przeszłości ). Dwa wydania tej samej postaci widoczne są równocześnie. To mistrzostwo gry równoczesnej, którą niektórzy nazywają – symultaniczną, a która powoduje, że scena gęstnieje od postaci i zamiast standardowych dwóch postaci są cztery, zamiast trzech – sześć.Za plecami dzisiejszych postaci lub obok nich, pojawiają się cienie ich młodości i nierzadko się razem splatają, czasami zazębiają, czasami odpychają. A całość jawi się jako opowieść o aktorkach, a w dwóch przypadkach i ich partnerach, zderzonych z własną przeszłością. O starych artystkach rewiowych, starych kobietach, starych ludziach.
Wielki finał albo ostatnie podrygi
Follies. Szaleństwa. Rewia to musical, który eksponuje starość i to jest jeszcze jedna jego przewrotność, bo przecież rewia zawsze była karnawałem młodości – szaleństwem jej wigoru i erotyzmu, skondensowanego symbolicznie w roztańczonych nogach girlasek, ich nago-pierzastych kostiumach i fantazyjnych, królewsko-zwierzęcych koafiurach. Rewia rosła na dziewczyńsko-kobiecym parciu do podbojów: towarzyskich, erotycznych, finansowych, a niekiedy – artystyczno-estetycznych i medialnych. A tymczasem w musicalu, o którym mowa prym wiedzie starość, jeszcze potrafiąca na krótko utrzymać dzikie tempo girlasowych numerów, zabłyszczeć, rozświetlić, ale też zdystansowana mocno do swojej cielesności, do swojej uwodzicielskości (tej artystycznej też), do mediów. Całość tworzy cudowny sepiowy dystans z odrobiną autoanalizy i humoru, także tego słownego, rozrzucanego hojnie. Mnie udało się schwycić parę niezłych kawałków, w rodzaju:30. lat temu coś naprawdę chciałam,Albo:
Nie zapisałam,
Zapomniałam…
Lustereczko, lustereczko powiedz przecieAlbo:
Kto najsmutniejszy na świecie?
Kto w swych dłoniach głowę chowa?
Kogo zawiódł Casanova?
Kiedyś byłam Vampem
A dziś jestem żartem.
Ach, te narracje o kobiecej starości! Naprawdę niejeden mają wzorzec….. Zastanawiam się tylko czy nie powinny mieć ostrzeżenia: „Dozwolone od lat 40+”.
National Theatre Live. Szaleństwa. Rewia. |
National Theatre Live. Szaleństwa. Rewia. |
Teraz czas na Ciebie.
Blogowanie to gra zespołowa.
* Zostaw komentarz. Dla Ciebie to chwila, dla mnie ważna wskazówka.** Jeśli Ci się podobało, prześlij ten wpis dalej. Sprawisz, że moja praca przyda się kolejnym osobom.
***Polub Content i Marketing na Facebooku.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentujcie, dopisujcie, nadpisujcie :)