Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2017

Nic nie jest absolutnie dobre, nic nie jest absolutnie złe

W treściach, podobnie jak w przypadku innych „produktów”, nic nie jest absolutnie dobre, ani absolutnie złe. Wszystko jest względne. W zależności od tego: •    jaki jest ich cel nadrzędny, •    gdzie  (w jakich kanałach) będą publikowane, •    w kontekście jakich treści będą publikowane, •    dla kogo będą  przeznaczone! Niby to, co napisałam wyżej,  jest jasne jak słońce, niemniej często potrzeba ekspresji i wyrażenia siebie powoduje, że autor (autorzy) tworzą treści egoistyczne, które odpowiadają wyłącznie na ich autorską wiedzę (zob. klątwa wiedzy ), ich potrzeby, ich gusty, ich ambicje. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby było tak, że to co nam się podoba i co my lubimy, podoba się innym i stanowi niezły rynkowy potencjał (RP). Niestety,  niezwykle rzadko sprzedaje się to, co nam się najbardziej podoba. Każdy, kto choć trochę postał na realnym rynku (albo powisiał  na wirtualnym ) doskonale zna ten ból! Trzeba pokochać bycie rybakiem W literaturze marketingowej, ale i w

Czarny piątek albo black weekend

Ludzie od marketingu są bystrzy i dobrze zorientowani. Rzecz jasna, zorientowani na sprzedaż. Nic więc dziwnego, że nie lubią, gdy się marnuje jakakolwiek zakupowa energia (ZE). Albo gdy marnuje się jakiś produkt do sprzedania, choćby nawet był jeszcze lekko niegotowy albo niedojrzały, jak … francuskie wino   beaujolais nouveau – imponujący triumf marketingu nad smakiem. Wymyślają więc ci dobrze zorientowani ludzie marketingu   w towarzystwie ludzi od dobrego budowania wizerunku   (i relacji!) coraz to nowe etykiety, eventy, eskalacje. Jak na przykład święto młodego wina albo…   dokonują „rebrandingu” starych nazw. Oczyszczają je z wszystkiego,  co   mogłoby się kojarzyć nieprzyjemnie. Dob rym przykładem jest tu właśnie nadchodzący „czarny piątek, który objawia się czasami   w Sieci   polskim użytkownikom jako czarny pitek albo czarny piatek. Czarny piątek, co   to? Na pierwsze dotknięcie ucha trochę dziwna ta nazwa „czarny piątek”: spokrewniona z nazwami ekonomicznyc

Jak stracić sympatię i pieniądze

Stare polsko-amerykańskie przysłowie mówi: nieważne jak mówią, ważne żeby mówili. I o ile sprawdza się ono w niektórych przemysłach kreatywnych, bazujących na ciekawości gapio-widzów, o tyle rzadko  dobrze stosuje się w zwykłej sprzedaży. Jakoś tak bywa, że raczej nie  lubimy dawać zarobić ludziom agresywnym (także biernie),   ignorującym innych  i obrażającym innych. Albo  niechlujnym,  niedbałym, niestosownym.  No może wyjąwszy klientów nastawionych  wybitnie opozycyjnie wobec przyjętych norm i wzorców. Takich wzorcołamaczy! Ale to przecież nisza. Albo efekt Galatei, albo efekt Golema Istnieje nawet reguła społecznego wpływu, która mówi, że lepiej sprzedaje sprzedawca sympatyczny i lubiany, niż kontrowersyjny. Reguła lubienia i sympatii. Ta, którą przed laty  wyodrębnił Robert Cialdini, profesor psychologii Uniwersytetu Stanowego w Arizonie. Co prawda polega ona na przeniesieniu uczuć dotyczących osoby na przekazywaną przez nią propozycję, ale  – nie jest to żadną tajemnicą – 

12 cech dobrego copywritera

Dobry copywriter, specjalista od marketingowych słów i tekstów ,  powinien łączyć  w sobie sprzeczności. Choćby tę najważniejszą –  bycie kreatywnym i posłusznym wytycznym. Wielu wytycznym: od klienta i twórców strategii marketingowej. Copywriter musi  na przykład liczyć się z  briefami* zewnętrznymi i wewnetrznymi, wielkością i strukturą tekstów, które opracowuje.  Z ich  sąsiedztwem,  z językiem ich odbiorców (na mieście przezywają ich – targetem!), z frazami i słowami kluczowymi, po których internauci trafiają  na markę i ich produkty, itd…  No i rzecz jasna, musi się liczyć z presją czasu. Pomiędzy twórczością a rzemiosłem I jak się przyjrzeć copywriterskiej robocie, to tyle w niej kreacji, ile rzemiosła – powielania dobrych doświadczeń, stosowania procedur, zasad, chwytów.  Tyle w niej polotu, ile precyzji. Sama „lekkość pióra” – jak mówią na mieście – nie wystarczy. Po czym zatem poznać dobrego copywritera? Przyszła mi do głowy taka lista podstawowa cech dobrego copywr

Drogie auta i kobiety

Czytam wszystko: reklamy, szyldy, ulotki, gazety. Nawet te darmowe gazety, jak Rossmanowy „Skarb”. I w ostatnim numerze trafiłam na  wywiad z Kingą Preis, w którym ta lubiana aktorka mówi: Swoją drogą, czy zauważyła pani, że kobiety nie reklamują takich  produktów. (…)  Drogie auta, kawa czy alkohol – to wciąż domena panów*. Kierowczynie To, że  kobiety (i kobietom!) nie reklamują drogich aut,  to pewien paradoks dzisiejszości  – zmotoryzowanej i sfeminizowanej w sposób niemal powszechny. Tym bardziej dziwna to postać rzeczy, bo  przecież w latach 20. i 30. ubiegłego wieku  to właśnie kobiety  były  poważnymi klientkami dla dilerów samochodów. I rzecz jasna, były  mocno obecne w ich reklamach.  Nie jako ich ozdobniki, ale jako  kierowczynie. Kierowczynie… to przecież  jedno z modnych słów lat 20. i 30. –  epoki jazzu i automobilizmu. W  latach 20. i 30. zeszłego stulecia to kobiety kobietom  reklamowały luksusowe   auta – kobiety wytworne, kobiety trés sport,  królowe szos, na

Jak króliki

No i jest wpadka promocyjna. Rządowa promocja prokreacji jest jedną wielką klapą. A wszystko przez brak ….wyobraźni, a dokładniej niemyślenie o adresatach przekazu promocyjnego. Bo myślenie o nich pokazałoby, że  do  wyspy tematów i problemów związanych z prokreacją  figura królika  i „króliczych historii” po prostu… nie pasują.  I sama  figura,  i  „królicze historie”  rzecz infantylizują/ wulgaryzują i wystawiają na ataki. Wystawiają na ataki praktycznie z każdej strony: humanistów i humanistek, estetów i estetek, feministów i feministek osób dotkniętych problemem bezpłodności, rodzin wielodzietnych i rzeczników rodzin wielodzietnych. I zamiast promować  dbałość o dzietność, łączyć wokół jej  idei – najwyraźniej  zacietrzewiają ( Króliki zacietrzewiają, he, he!), dzielą. Podobno twórcy scenariusza spotu chcieli stworzyć przekaz uniwersalny i na wskroś baśniowy (choć pewnie bardziej bajkowy), a wyszło jak zawsze – strasznie (tak  strasznie, że aż śmiesznie, choć w komentarzach

Podniebna podróż

Ach ci copywriterzy, nazywając, opisując, przywołując hasłami –  trafiają w najczulsze punkty: potrzeby, lęki, marzenia, wyobrażenia, miłości do rymu albo melodii i rytmu,  albo  zaspokajają głód żartu. A czasami   po prostu wszczynają opowiadanie historii, które tak naprawdę dopowiada sobie druga strona – klienci. A piszę o tym, bo właśnie w miniony weekend  – spotkałam dwa przykłady nazw z historiami  do dopełnienia. Pierwszy przykład, wzięty z piątku Wchodzę do kwiaciarni, zwracam uwagę na stylowe wisiorki z czterolistną koniczynką, pytam o  nie i  sympatyczna kwiaciarka opowiada mi  o… ich historii, i ich autorce. Puenta tego opowiadania jest taka, że to nie są żadne  wisiorki z koniczynką  zatopioną w żywicy, żadne tam „Szczęśliwe koniczynki”  czy „Na szczęście”, „Biała magia”, „Lucky”, „Quadrifoglio Verde (QV) )”, ale  … „Helenki”. Po prostu „Helenki”,  poświęcone Helenie, babci autorki – jej niegdysiejszej przewodniczce po magii ogrodów i szczęśliwych koniczyn.  Że są to ka