Ten post dedykuję Agacie Wasilenko, autorce bloga o świecie perfum: Perfume blog. Jej ostatni wpis przypomniał mi się, że miałam podzielić się z Wami uwagami na temat dość skomplikowanego nadawania nazw perfumom i produktom luksusowym w ogóle.
Bo nazywanie perfum to specjalne wyzwanie. Nazwa perfum zawiera bowiem zwykle…dyskretny kod, który opowiada o produkcie – wskazuje na jego charakterystyczności. Ożywia wyobraźnię, skojarzenia i wspomnienia. Czasami prowokuje. Zawsze dedykuje, pozwala zapamiętać i ….sprzedaje.
Nazwa perfum sprzedaje przez ukierunkowanie wyobrażeń, pobudzenie atrakcyjnych skojarzeń, przez obietnice … Przez wyostrzenie apetytu*. Jak zresztą większość udanych nazw udanych produktów, nie tylko luksusowych. Nie tylko. Choć jak powiedział Stephan Jellinek perfumy to: marzenie we flakonie. I cała sztuka w tym, by je wypowiedzieć sugestywnie i przyciągająco. Uwodzicielsko. Albo – jak to mówią w niektórych kafejkach na „mieście" – tak "żeby żarło".
Agata Wasilenko, w przywołanym wyżej wpisie, pokazała dyskretny kod ukryty w nazwie perfum na przykładzie „Czarnej Orchidei” Tomasa Forda. To przykład, w którym nazwa perfum czerpie garściami z historii uprawy, stosowania i symboliki czarnej orchidei. I z przekazów kulturowych o czarnych orchideach. I nazwa ta idealnie sprzęga się z symbolem elitarnego świata mody, wyrafinowanego stylu i luksusu.
Pod inną nazwą równie by pachniało?
Eh tam, nazwa – już słyszę te słowa sceptyczek, które nie wierzą… w magię nazw. Albo, mówiąc inaczej, wierzą tylko: „własnemu nosowi" albo w metodę polecenia z ekranu, najlepiej z udziałem głośnych nazwisk.No cóż, trudno zaprzeczyć, że i w perfumerii nieźle działa spektakularna reklama, podobnie jak marketing szeptany czy metoda na „własny nos”. A mimo to skojarzeń, wyobrażeń, emocji związanych z nazwą perfum nie da się chyba przecenić.
To tak jak w przypadku tytułów książek, filmów, obrazów i grafik, utworów muzycznych. Wyobrażacie je sobie bez tytułów? Wyobrażacie je sobie prezentowane pod nazwami gatunków i pod kolejnymi z serii numerami X, Y, Z?
Nazwy perfum to rodzaje mikroopowieści o inspiracji, o zawartości, o dedykacji. Nazwy perfum to obietnice, to zaproszenia. I nie jestem w stanie ująć tego, czym dla perfum są słowa lepiej niż zrobił to Janusz Wiśniewski w S@motności w sieci:
Słowami można zastąpić zapach i dotyk. Słowami też można dotykać. Nawet czulej niż dłońmi. Zapach można tak opisać, że nabierze smaku i kolorów.
Tak czy siak, wybór odpowiedniej nazwy nie tylko perfum (nie tylko!) to nie tylko jakieś naiwne zaklinanie rynku. To początek publicznego życia każdego produktu, punkt wyjścia każdej promocyjno-marketingowej strategii, zwłaszcza jeśli sprzedaje się go on-line.
I w tym kontekście nie do końca ma rację Szekspir, kiedy mówi: „To, co zwiemy różą, pod inną nazwą równie by pachniało". Pamiętacie? Romeo i Julia , akt II.
No i chyba zgodzicie się ze mną , że zupełnie inaczej pachnie (jeszcze przed jej wypróbowaniem) kompozycja pod nazwą „Mitsouko" («tajemnica ») czy „L'air du temps" ( duch czasu) niż „Candy” (cukiereczek albo „ciepły karmel kapiący z łyżki, różowy obłoczek waty cukrowej i słodka, mlecznobiała śmietanka”) czy „Sotto Vocce” (delikatnie, półgłosem, szeptem) lub „Black Orchid” (czarna orchidea) czy… „Putaines Des Palaces Etat Libre d’Orange” (pałacowa dziwka) czy „L'Orpheline” (Sierota).
Znacie lepsze przykłady niezwykłych nazw, dopisujcie, śmiało!
*A swoją drogą istnieje też relacja odwrotna, bo podobno aż u 70% naszych smaków leży zapach.
Teraz czas na Ciebie.
Blogowanie to gra zespołowa.
* Zostaw komentarz. Dla Ciebie to chwila, dla mnie ważna wskazówka.** Jeśli Ci się podobało, prześlij ten wpis dalej. Sprawisz, że moja praca przyda się kolejnym osobom.
***Polub Content i Marketing na Facebooku.
Mnie zwykle pierwsze co kusi to nazwa, a potem opakowanie, dopiero na końcu wącham.
OdpowiedzUsuńTak sobie myślę o tym tekście i jest w nim sporo racji, ale ja na przykład słabo znam angielski, nie tłumaczę nazw, brzmią one dla mnie przyjemnie lub nie. Na pewno jedne łatwiej zapamiętać, a inne całkowicie nie zapadają w pamięć. W każdym razie z racji braków językowych nazwa i jej sens mają dla mnie mniejsze znaczenie niż np wygląd perfum. Potrafię zakochać się w reklamie perfum, zwłaszcza tej telewizyjnej. Piękny film ze wzruszającą muzyką potrafią błyskawicznie zagnać mnie do perfumerii.
OdpowiedzUsuńPolski, swojski, przepocony, naładowany testosteronem... "Brutal" :) [była taka marka]
OdpowiedzUsuńJakie zamówienie - zleceniodawca i założony przez niego odbiorca - taka nazwa :) Widać było (i jest?) zapotrzebowanie na "zapach brutala". I wcale bym się nie zdziwiła, gdyby dla kurażu czy żartu spryskiwali się nim ...delikatni wrażliwcy. Aromatyczne "dosmaczanie" własnej osoby nie musi być przecież traktowane serio!
OdpowiedzUsuńNazwa ma znaczenie, ale akurat nad perfumami nigdy się nie zastanawiałam. Ciekawe :)
OdpowiedzUsuń