Przejdź do głównej zawartości

Posty

Bajecznie, tanecznie, sterylnie

  Republika wolnych obrazów? Uwolnione obrazy? Obrazy bez granic? Wirujące obrazy? Esej o immersji? – myślę o tytule, który pasowałby mi do tej wystawy.  Tak, zdecydowanie zabrakło mi w wystawie Immersive MONET & Friends odautorskiego tytułu i klasycznego, papierowego przewodnika! No i  zapachu! O ten zapach prosiły migdałowce Van Gogha. Ich kwiaty są  podobno takie aromatyczne! Znawcy mówią, że pachną miodem, z orzechowym podtekstem. Ciekawe jakby opisał je Van Gogh, Vincent Van Gogh, przechadzający się po sadach migdałowych niczym my między kwitnącymi jabłoniami czy wiśniami.  Immersive MONET & Friends O zapach prosiły też nenufary Moneta. Podobno wystarczy zapach jednej lilii wodnej, żeby poczuć go w najbliższym otoczeniu. Ale zapach - jak wiadomo - to aktor dość egoistyczny  i uparty, i trudno go precyzyjnie wpisać w scenariusz wirujących obrazów.  Ale jestem pewna, że na wystawę obrazów samego Moneta sprawię sobie Allure albo In Love Again.  Na mieście mówili, że  Immersi
Najnowsze posty

Żelazna reklama

  Dawniej to były reklamy… Żelazne! Eksploatowano je przez 50 lat z okładem. Świat wokół zmieniał swoje oblicze, upadały trony i fortuny, a reklamy pozostawały te same. Ich bohaterowie byli wciąż tak samo młodzi, obiecujący tak samo i prawie to samo. Weźmy za przykład tę osławioną reklamę prasową, rozpoczynającą się od słów „ Ja, Anna Csillag,  z mojemi 185 cm długiemi, olbrzymiemi włosami rusałki Loreley”  („Já Anna Csillagová”, „Én Csillag Anna”, „Ich, Csillag  Anna”)*.   Anna Csillag pod swoim autentycznym imieniem i mężowym nazwiskiem** reklamowała cudowną pomadę na porost włosów w całej monarchii austro-węgierskiej. Robiła to w językach: niemieckim, węgierskim, polskim, czeskim, słoweńskim i rosyjskim. Była wielkim galicyjskim tematem – żywą reklamą, sentymentem kilku pokoleń, pytaniem o status istnienia i o wiarygodność jej reklamowych manifestów, a z czasem także pytaniem o manipulacje w reklamie, zwanej dawniej często propagandą. Podobno sam Hitler, mając w pamięci historię rek

Każdy czas ma swoje wykrzykniki

Obudziła mnie wczoraj fraza: „Było ef-ef”. Już na trzeźwo pomyślałam, że skądś znam tę frazę. Po chwili wiedziałam: sprzedał mi ją Miron Białoszewski, podczas zeszłorocznych wakacji, przy oknie pokoju z pomarańczowymi zasłonami. Nawet zrobiłam sobie zdjęcie.   M. Białoszewski, Donosy z rzeczywistości. Poszperałam trochę i teraz już wiem, że trudno wyobrazić sobie życie obyczajowe dwudziestolecia międzywojennego bez ef-ef, które szybko i modnie oznajmiało, że coś albo ktoś są: pyszni, świetni, doskonali.  Można było mieć nóżki,  i figurę całą,  i sprawy domknięte, - wszystko ef-ef.  Każdy czas ma swoje wow! Blogowanie to gra zespołowa.  * Zostaw komentarz. Dla Ciebie to chwila, dla mnie ważna wskazówka. ** Jeśli Ci się podobało, prześlij ten wpis dalej. Sprawisz, że moja praca przyda się kolejnym osobom. ***Polub   Content i Marketing   na Facebooku. 

Życie jest zbyt krótkie żeby się (nie)ograniczać

Dzień to jednak scenarzysta, copwriter i poeta. Oto taki Czwartek zaprowadził mnie do banku, posadził w kolejce. Posadził mnie na takim miejscu, że na wprost moich oczu tańczyła reklama kredytu z wielkim sloganem: Życie jest zbyt krótkie aby się ograniczać!  Moja uwaga rozszczepiła się pomiędzy  myśleniem o (nie)ograniczaniu się a szukaniem puenty dla eleganckich pracowniczek banku halsujących pomiędzy bankowymi tam i siam. Na szybko stworzyłam nawet bankowe niby haiku: Jesień, południe, bank,  zapięte, na wysokich obcasach, płyną staccato,  - kapłanki finansów.  A potem, halsując po mieście trafiłam na koniec otwartego warsztatu psychologicznego. Jego kodą było losowanie „zdań do przemyślenia”. Wylosowałam pytanie: „Jak wyglądałoby Twoje życie, gdyby nie było żadnych ograniczeń, np. finansowych lub zdrowotnych lub innych”.  To nie mógł być przypadek. Czwartunio po raz drugi postanowił namówić mnie do myślenia o ograniczeniach, barierach, limitach.  No i o zgrozo wymyśliłam, że ograni

Napoleonka aka kremówka

Dziś w piekarni jakiś głos za mną zażądał „napoleonki”. Dziwne, ale ta popularna nazwa popularnego ciasta na sztuki dzisiaj dotarła do moich uszu z polityczno-historycznym pogłosem. Do tego stopnia, że objawił mi się obraz Napoleona, taki z czarno-białych podręczników historii. Obejrzałam się, po swoją „napoleonkę” przyszedł mężczyzna o twarzy… Napoleona, Napoleona Bonaparte. Ciekawe czy „napoleonka” ma coś wspólnego z Napoleonem? – przemknęło mi przez głowę. Czy ten mężczyzna przyszedł po ciastko jakich wiele czy po … napoleońskie.  Napoleońskie czy tylko francuskie? Absurdalne pytania? Już słyszę tę frazę, która podkreśla ich bezużyteczność: „Ciasto z kremem, to ciasto z kremem. Po co drążyć!”. A może jednak – myślało mi się nieustępliwie – istnieje dziedziczenie smaków? Być może nawet wbrew wszystkiemu i wszystkim? Być może istnieją jeszcze ludzie, którzy mają ochotę od poniedziałkowego jesiennego rana celebrować historyczne smaki? Może potrzeba im do życia ciut starej, dobrej, słod

Bulion namiętności

  Byłam na Bulionie i innych namiętnościach . Przyciągnął mnie plakat igrający sensami: bulion namiętności i b ulion i inne namiętności . Zapowiadał kino, którym zawładnęło smakoszostwo i zmysłowość, a może i miłość…  Bulion i inne namiętności Marketingowcy próbując zaetykietować ten film piszą: romans w kostiumie, romans kulinarny, melodramat, poetyckie kino kulinarne, poetyckie slow cinema,  prequel powieści Marcela Rouffa,  Autorytety, autorytety, autorytety Idąc na Bulion namiętności zastanawiałam się czy to będzie to nowe czy stare kino. Za tym, że jednak stare, przemawiał... bulion w tytule. Bo prawdziwy bulion, ten niegdysiejszy ekstrakt szczęścia kulinarnego i pozakulinarnego (ach, ten burgundzki bulion na ból), nie cieszy się w dzisiejszych wege czasach popularnością. Kto dziś otwarcie pragnie alabrysu!*  Za tym, że może być to stare kino przemawiały też: osnowa literacka filmu (powieść La vie et la passion de Dodin-Bouffant, Gourmet , czyli Życie i pasja Dodin-Bouffant Gourme

Biały wrzos na szczęście

Wrzosy mają w sobie „ten klimat”: moc lila-fioletowej palety (podobnie jak fiołki, bzy-lilaki, lawenda), szczyptę leśnej tajemnicy, wiele prawie jesiennego rozrzewnienia i konszachtów z prawie jesiennym słońcem na prawie jesiennym niebie, z mgłami, z rdzawymi paprociami, z wiecznie zielonymi sosnami. Poza tym mają wrzosy mocny kulturowy kontekst. Zdają się mówić: każdemu dajemy, co lubi, w zależności od potrzeb, doświadczeń, wiedzy. Wrzosy sugerują, odsyłają, przypominają, opowiadają. Opowiadają o starych wróżbach wróżących z wrzosu (Kiedy sierpień wrzos rozwija, jesień krótka, szybko mija.), o dawnych znachorach i znachorkach (co przy okazji i krowy leczyli), o barwierzach, co z wrzosowych fioletów żółć pozyskiwali, o dwudziestowiecznych wojnach, które wkraczały do Polski na dobre w czas kwitnięcia wrzosów („Wrzosy, wrzosy, lila mgła, gdzieś we wrzosach chłopak padł”.), o Rodziewiczównie – mimowolnej propagatorce wrzosów w dwudziestoleciu międzwojennym, o poetach, których wrzosy – fio