Wielkanoc we wczesnym dzieciństwie kojarzyła mi się ze… strzepnięciem zimy, z wielkim zmartwychwstaniem wszystkiego: nadziei, zieleni, lekkości bytu – traktowanej wtedy jako zrzucenie czap, szali, rękawic, ciężkich kurtek i ciężkich butów. Kojarzyła mi się też z koszykiem czekającym na poświęcenie, w który pod białą serwetą szalały zapachy chleba i wędzonki, otulające kolorowe jajka. Otulały te zapachy moje małe ciało pochylone nad koszyczkiem i szły hen do góry. Przynajmniej tak mi się wydawało…
Pamiętam, że zazdrościłam dzieciom, które oprócz jedzenia symbolicznego miały jeszcze w koszyczku złociste ciasteczka posypane grubym cukrem. Oczywiście do czasu, gdy nie pojęłam, że wielkanocny koszyk to „zamknięta lista symboli" – niepodatna na jedzeniowe trendy i mody. Choć bliźni przemycali w swoich koszykach to i owo do poświęcenia, a to pomarańcze, a to czekoladę: w tabliczce albo w formie wydrążonych figurek … Zupełnie jakby byli po lekturze Czekolady Joanny Harris.
Przez lata pogłębiałam symboliczną urodę Wielkanocnego święta przejścia od zimy – martwoty, uśpienia, zgubienia ku zielonej nadziei, od nieporządku – ku czystości. To powszechne sprzątnie ciągnące się aż do wielkiej soboty miało też przecież swój symboliczny wymiar.
W takie dni jak dzisiaj myślę sobie też o moich dziadkach i pradziadkach, z których życiem obrzędy wielkotygodniowe i wielkanocne były o niebo ciaśniej związane symbolicznie i …homeopatycznie? Homeopatycznie, bo poświęcona w Wielką Sobotę woda broniła ich domostwa przed napływem złego, a wystudzone ogarki z wielkosobotniego ogniska rozpalonego dla poświęcenia ognia, pozatykane w „świętym kącie” najjaśniejszej izby gwarantowały szczęście. No może nie gwarantowały ale ubezpieczały. Zabobony? Bzdury? Może? A może metafizyka? Może to taka myślowo-emocjonalna chmura bezpieczeństwa, którą otaczali się dawniejsi ludzie w trudnym życiu?
Niedawno wysłuchałam reżysera i profesora Krzysztofa Zanussiego. Mówił o urodzie odświętności, którą kradnie nam laicyzacja. Mówił, że w gruncie rzeczy nie ważne jest czy ktoś jest przywiązany do kalendarza liturgicznego czy nie, ważny jest sam „czas odświętności” – czas akcentowania zmiany w codzienności, czas celebrowania wyjątkowości Wielkiego Tygodnia, czas myślenia o życiu. Nieznośnie patetyczne? Może? A może odradzające?
Blogowanie to gra zespołowa.
* Zostaw komentarz. Dla Ciebie to chwila, dla mnie ważna wskazówka.
** Jeśli Ci się podobało, prześlij ten wpis dalej. Sprawisz, że moja praca przyda się kolejnym osobom.
***Polub Content i Marketing na Facebooku.
.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentujcie, dopisujcie, nadpisujcie :)